Ostatni tego lata luźny, niepolityczny blog. Większość z nas, obywateli Rzeczypospolitej co roku kombinuje, gdzie by tu pojechać na wakacje. Ja z całą rodziną postanowiłem już w styczniu
Regulamin Polityka prywatności Reklama FAQ Kontakt Maxiory Poczekalnia Copyright 2005 - 2011 by Powered by czas: 0,173 s, mem: 3,386MB, zapytań: 16, czas DB: 0,011 s

Mam na myśli Crocsy i ich tańsze zamienniki, które są w stałej ofercie wielu marketów. To obuwie przypominające tradycyjne chodaki, czyli dość masywne klapki, ale w przeciwieństwe do chodaków są bardzo lekkie, bo wykonane z pianki lub gumy/kauczuku. Ten rodzaj obuwia jest podobno bardzo wygodny, ale tu również walory wizualne są

Polacy coraz częściej decydują się na spędzenie urlopu zarówno w polskich górach, jak i w zagranicznych kurortach. Nie zawsze jednak nasze wakacyjne zachowanie jest zgodne z ogólnie przyjętymi świetle badań Polacy nie zajmują zaszczytnego miejsca na liście najbardziej lubianych turystów. Jesteśmy zbyt głośni, zbyt wybredni, a czasem zbyt pijani, by docenić uroki gorsi od nas są Francuzi, Niemcy i Anglicy. Przykład możemy czerpać natomiast z Austriaków, Belgów i na urlopie warto więc popracować nad obaleniem stereotypu krnąbrnego, niesympatycznego i skąpego Polaka. Trzeba bowiem pamiętać, że obsługa wycieczki nie ma akurat wakacji i musi cierpliwie znosić wszystkie nasze humory.

Porównaj 124 oferty ubezpieczeń turystycznych. nawet 50%! Plany Polaków na wakacje 2022. Inflacja dużo zmienia. Plany wakacyjne zmienią się przez inflację dla 71% Polaków. 33% rodaków tego lata będzie szukać oszczędności wybierając wakacje w kraju, a 10% według założeń ma wydać mniej na urlop za granicą.

Kolejny mem internetowy ze słowem “typowy” w tytule. Tak jak w przypadku typowego Mirka sprzedawcy samochodu Typowy polak na wakacjach bazuje na negatywnych stereotypach. Tym razem dotyczącym zachowania i wyglądu Polaków podczas wakacji. Typowy polak, według memu na wakacje jeździ przede wszystkim do Egiptu, nosi sandały do skarpetek, klaszcze po lądowaniu samolotu i jest absurdalnie skąpy. Najpopularniejszy facebookowy fanpage poświęcony typowemu Polakowi na wakacjach został założony 8 kwietnia 2014 r.
Ci na wakacjach się nie ostaną. Kabaret Paranienormalni szykuje dla swoich fanów nowy skecz. Choć panowie wykorzystywali temat wakacji i urlopów w swoich występach nie raz, wciąż znajdują
Jak można przeczytać w danych, udostępnianych przez GUS, mieszkańcy Polski odbyli w zeszłym roku 60,5 mln podróży. Liczba wyjazdów krajowych wyniosła 47,7 mln, a podróży zagranicznych 12,7 mln. Wśród tych krajowych dominowały krótkookresowe (60,6%), natomiast wśród zagranicznych przeważały podróże długookresowe (80,2%) – czyli ponad 5 dni. Badanie dotyczyło osób powyżej 15 roku życia. Typowy Polak na wakacjach wybierze więc raczej Szczawnicę lub Władysławowo a nie Kair bądź Korfu. Gdzie Polacy jeżdżą na wakacje? Odwieczny konflikt między zwolennikami gór lub morza rozpoczyna się na nowo z początkiem każdych wakacji. Statystycznie (jeżeli weźmiemy pod uwagę popularność danych kurortów) Zakopane tradycyjnie konkuruje z Władysławowem i Łebą. Latem większość z nas woli rejony nadmorskie, zimą - szukamy raczej górskich kurortów. Gdzie natomiast najchętniej Polacy wyjeżdżają za granicę? Najchętniej wybierane kierunki podróży Według zestawienia, jakie stworzyła Polska Izba Turystyki, najpopularniejszymi miejscami zagranicznego wypoczynku Polaków w minione wakacje były Turcja i Grecja. „Według danych rezerwacyjnych multiagentów, członków Polskiej Izby Turystyki (PIT) rok 2019 to powrót kierunków przez kilka lat mniej obecnych na rynku: Turcji, Egiptu i Tunezji” - powiedziała rzecznik prasowa Polskiej Izby Turystyki Ewa Kubaczyk. Ubezpieczenie turystyczne nawet do 1 mln na pokrycie kosztów leczenia za granicą zwrot kosztów za odwołaną lub skróconą wycieczkę Oblicz składkę Pozostałe popularne destynacje zagraniczne to Bułgaria, Hiszpania i Egipt oraz Tunezja i Albania. Jak widać, Polaków przyciąga słońce, piękne plaże i wysoki standard infrastruktury turystycznej. Warto zaznaczyć, że prym wiedzie tutaj Turcja, gdzie pięciogwiazdkowe hotele są dostępne w bardzo przystępnych cenach. Polak na wakacjach szuka przede wszystkim komfortu i wypoczynku – zdecydowana mniejszość z nas decyduje się na bardziej aktywny sposób spędzania urlopu. Na własną rękę czy z biurem podróży? Większość Polaków organizuje swój wakacyjny wypoczynek na własną rękę. Wynika to przede wszystkim z faktu, że najczęściej jest to krajowa wycieczka, nierzadko do krewnych mieszkających w innym mieście. Również podróże zagraniczne często mają charakter rodzinny. Wielu z nas, wybierając kierunek podróży, woli unikać obleganych destynacji, które można najczęściej znaleźć w ofertach biur podróży. Jeśli także nie lubisz tłumów, koniecznie przeczytaj: 5 najrzadziej odwiedzanych krajów w Europie Wyjazd z biurem podróży jest zasadniczo bezpieczniejszy, lecz własny pomysł na podróż to gwarancja oryginalnych wspomnień oraz szansa na lepsze poznanie mieszkańców danej miejscowości lub miasta, lokalnej specyfiki, zabytków oraz kuchni. Oferta wyjazdu z biurem podróży jest naturalnie bardziej atrakcyjna dla wszystkich, którzy planują spokojny, rodzinny wypoczynek. Szczególnie dotyczy to wszystkich rodzin z małymi dziećmi lub seniorów. Last minute coraz mniej modne Wyraźnym trendem, który daje się ostatnio zauważyć, jest spadek popularności ofert last minute. W miejsce tego rośnie liczba klientów, którzy planują podróż wcześniej. Powszechna dostępność internetu stwarza znakomite warunki dla wszystkich, którzy lubią układać i organizować wyjazdy na własną rękę. Polacy na wakacjach all inclusive Niedawno serwis podsumował sezon wakacji w bieżącym roku - od 20 czerwca do 31 sierpnia. Co ciekawego można wyczytać z tego zestawienia? Analiza pokazuje między innymi, że w tym roku zanotowano wyraźny wzrost wypoczynku all inclusive. Zdecydowana większość (82 proc.) wypoczywających z biurami podróży postanowiło zainwestować w tę najdroższą ofertę wyżywienia w docelowej destynacji. Także duża liczba klientów biur turystycznych chciała nocować w hotelach o najlepszym poziomie. Pięciogwiazdkowe miejsca zarezerwowało ponad 23 proc. z nich. W trakcie wakacji w minionym roku w ten sposób wypoczywało odpowiednio niemal 80% (all inclusive) i 19% (pobyt w obiektach pięciogwiazdkowych). Ile wydajemy na wakacje? Wydatki mieszkańców Polski związane z podróżami w 2018 r. wyniosły 72,5 mld zł (wzrost o 9,7% w porównaniu z poprzednim rokiem), z tego na krajowe wyjazdy z noclegami przypadało 27,7 mld zł (wzrost o 10,5%), na zagraniczne wyjazdy z noclegami – 31,4 mld zł (wzrost o 11,4%) – podaje GUS. Co robią Polacy aby pozwolić sobie na wakacyjny wyjazd? (Odpowiedzi wielokrotnego wyboru) Wszyscy Polacy Regularnie odkładają pieniądze 31% Ograniczają się z zakupami i wychodzeniem na miasto 31% Biorą dodatkowe zlecenia w okresie przedwakacyjnym 16% Sprzedają część swoich rzeczy 8% Płacą za wyjazd w ratach 5% Pożyczają pieniądze 5% Wynajmują mieszkanie na czas wyjazdu 3% Nie robią nic specjalnego 16% Źródło: W pojedynkę czy z rodziną? Przeprowadzone niedawno badanie porównywarki donosi, że w skali kraju samodzielnie wyjeżdża 34% osób, 26% w gronie dwuosobowym, natomiast na wyjazdy z jednym lub dwojgiem dzieci 22% badanych. Może to wynikać choćby z tego, iż wyjazd kilkuosobowy jest znacznie droższy. Niektórzy młodzi rodzice czekają też na to, aż ich pociechy podrosną nieco, by ruszyć potem na wakacyjne wojaże. Stawiamy na ubezpieczenie turystyczne Gdy decydujemy się na wyjazd w ramach oferty biura podróży, ubezpieczenie mamy zagwarantowane, i jego organizacją oraz wykupieniem zajmuje się firma, której powierzamy nasz wyjazd. Inaczej rzecz się ma w przypadku wyjazdów indywidualnych. Ciekawe dane na ten temat przytacza portal powołując się na badanie wykonane przez Havas Media Group. Prawie 60% respondentów biorących udział w badaniu inwestuje w ubezpieczenie turystyczne przy okazji organizacji zagranicznego wyjazdu. Niecała 1/3 (29,3%) wykupuje takie ubezpieczenie za każdym razem, gdy opuszcza Polskę, a ok. 1/4 (24,1%) tylko na wybrane wycieczki. Znaczne grono osób (31%) nie może sobie niestety z różnych względów pozwolić na wyjazd wakacyjny poza granice kraju. Natomiast zwolennicy podróży bez ubezpieczenia stanowią 16% ankietowanych. Polska stanowi przykład dojrzałego europejskiego rynku w dziedzinie ubezpieczeń. Polacy dobrze orientują się w możliwościach, jakie oferują dzisiejsze firmy ubezpieczeniowe i często korzystają z ich usług. Porównują także zakresy poszczególnych świadczeń z pomocą kalkulatorów ubezpieczeń turystycznych. Ich cena jest przeważnie atrakcyjna, a w zamian otrzymujemy przecież bardzo wiele, jak chociażby wsparcie w przypadku choroby. Podczas nagłego ataku wyrostka za granicą może okazać się niezbędne, o czym więcej pisaliśmy w artykule: Co robić, gdy zachorujesz za granicą? To jednak nie wszystko, ubezpieczenie turystyczne gwarantuje także zwrot za odwołaną lub skróconą wycieczkę czy nawet pomoc w razie kłopotów z bagażem, sprzętem, bądź autem. Subskrybuj kanał: https://bit.ly/subdlawiktora Kliknij w 🔔 aby być na bieżąco!Mój instagram: https://www.instagram.com/wiktorkielczykowski/Mój faceboo Jest w średnim wieku, ma wąsy i duży brzuch. Zazwyczaj nosi biały podkoszulek na ramiączkach, a do sandałów zakłada wysokie skarpety. Jego nieodłącznym atrybutem jest reklamówka z dyskontu. Jak wygląda typowy polski Janusz na wakacjach? W przewrotnym spocie, przygotowanym przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku, to nie „Janusz” ma powody do wstydu. To naprawdę trzeba zobaczyć! Od morza, aż do Tatr, Polska na śmieciach stoi. Śmieci zobaczymy w górach, na plażach, nad jeziorami, w lasach. Choć każdy z nas chce odpoczywać tam, gdzie jest ładnie i czysto, tylko niewielu dba o to, żeby zostawić po sobie porządek. Śmieci walające się na górskich ścieżkach, leśnych polanach czy plażach, to naprawdę smutny widok. Ale czy dziwi kogoś z nas? Gdy turyści ruszają na letni wypoczynek, często zapominają o dobrych manierach. Nie pomagają prośby i apele. Puszki, butelki, opakowania po chipsach, ciastkach i wiele innych odpadów, można znaleźć dosłownie wszędzie. Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku postanowił powalczyć o lepszą, czystszą Polskę, edukując turystów w dość nietypowy sposób. Powstał 45-sekundowy klip, który promuje kampanię ekoTurysta. W materiale pokazano, co jest prawdziwym obciachem! „Nie rób obciachu” W klipie widzimy brzuchatego mężczyznę z wąsem, który jedzie na plażę rowerem. Ma na sobie biały podkoszulek, klapki i skarpety, na kierownicę założył siatkę z piwami. W skrócie: w materiale widzimy stereotypowego polskiego Janusza. Ludzie, których spotyka mężczyzna, śmieją się z niego i wytykają go palcami. Ale czy na pewno to nasz „Janusz” ma powody do wstydu? A może to ci, którzy zostawiają po sobie tony śmieci, zasługują na miano „Janusza”? Wydaje ci się, że wiesz, co jest prawdziwym obciachem? Nie rób obciachu — mówi lektor w filmie, który podbija sieć. Klip jest pomysłowy, zabawny, błyskotliwy, z pozoru lekki, ale naprawdę daje do myślenia. I miejmy nadzieję, że jego popularność sprawi, że niektórzy turyści uderzą się w pierś… W ostatnich dniach na tatrzańskie szlaki wyruszyło ponad 3 tys. wolontariuszy. Zebrali oni… 352 kg śmieci. A to i tak znacznie mniej, niż w ubiegłym roku. Fotografie: (miniatura wpisu), Na wstępie warto zastanowić się nad tym, kim tak naprawdę jest “Typowy Janusz”. Określenie to funkcjonuje od niedawna. Swój rozgłos zyskało głównie dzięki memom internetowym i różnym historiom, związanym z codziennym życiem Polaków. Imiona Janusz i Grażyna stały się już synonimem polskiego obciachu i są wykorzystywane do opisywania zabawnych, czasami żenujących zachowań z udziałem Polaków, którym przypisujemy brak towarzyskiej ogłady. Chociaż każda nacja ma swoje wady, dobrze jest przyjrzeć się najpierw swoim własnym i starać się ich pozbyć. Teraz jest na to dobry moment. Polskie dzieci wakacje spędzą przed blokiem! Przy okazji sezonu urlopowego powraca kwestia zachowania na wakacjach, czy to w kraju czy za granicą – w kontekście typowego Janusza i Grażyny – bardzo istotna. Co roku czytamy na forach internetowych wpisy na ten temat. Wypowiedzieć się o rodakach postanowiła także Dominika, jedna z naszych stałych czytelniczek. Dziewczyna niedawno wróciła z Chorwacji i po raz kolejny przeżyła rozczarowanie. Jej pobyt za granicą byłby dużo lepszy, gdyby nie wstyd za innych Polaków. Dominika postanowiła napisać maila do naszej redakcji. Chciałaby zwrócić uwagę czytelniczek na to, jakie świadectwo wystawiamy swoim zachowaniem obcokrajowcom. Ma nadzieję was uczulić na pewne kwestie. Dziewczyna zaprasza również do dyskusji i pyta się, co można zrobić, abyśmy nie musieli się wstydzić na wczasach za innych Polaków. - Kolejny wyjazd i kolejne rozczarowanie – zaczyna Dominika. – W tym roku było chyba jeszcze gorzej, a wszystko za sprawą Polaków. W ostatnie dni pobytu w Chorwacji przestałam się nawet przyznawać do tego, że jestem Polką. Zaczęło się już w samolocie. Nie mogło się tam obyć bez... picia wódki! Polscy Janusze uznali, że nie mogą zmarnować żadnej okazji do picia, a na dodatek myśleli, że są bardzo przebiegli. Przelewali wódkę z plastikowych butelek w plastikowe kubki. Czułam tę okropną woń, a pod koniec lotu o stanie upojenia alkoholowego świadczył rubaszny śmiech i głośne przekleństwa padające tu i ówdzie. Pomyślałam sobie, że nie zaczęło się dobrze. Dominika zwraca szczególną uwagę na przypadki zachowań, które przeszkadzały jej najbardziej. Tym, który zabolał ją najmocniej, było marnowanie jedzenia. - Polak wyjeżdżający na wakacje all inclusive myśli chyba, że nie może się zmarnować ani jedna złotówka. Dlatego korzysta z wszystkiego z nadmiarem. Wieczorami nie odstępuje od baru i próbuje różnego rodzaju alkoholi. Typowy Janusz. Pokrzykuje też głośno do swojej Grażynki, aby koniecznie podeszła i spróbowała. Przy posiłkach jest jeszcze gorzej. Ostatnio doszłam do wniosku, ze szwedzki stół wyzwala w Polakach to, co najgorsze. Przy każdym posiłku widziałam rodaków nakładających na ten sam talerz porcję mięsa, makaronu, frytek, a do tego ciasta! Kiełbaski przylegały do słodkości, a sos z makaronu przeciekał na owoce. Nie wiem, jak można było to jeść. Dobre było też używanie tej samej łyżki najpierw do ostrego sosu, a potem do jogurtu czy budyniu. Na sam widok skręcały mi się wnętrzności. Ludzie potrafili brać też na talerze pół bochenka chleba, a potem tego nie zjadali. Ich talerze uginały się pod jedzeniem. Idąc do stołu, gubili część pod nogami. Dobre były też ich komentarze. Podam jeden dla przykładu: „Nie rusz Grażynko, brudasy (o obsłudze – red.) posprzątają”. Oj wstydziłam się za rodaków, wstydziłam... Ale w tym wszystkim najgorsze było marnowanie jedzenia. To smutne: Polaków NIE STAĆ na wakacje! Zamiast odpoczywać - latem DORABIAMY... Dominika zwraca też uwagę na krytyczne komentarze. - Ile razy byłam na wakacjach, tyle razy słyszałam utyskiwania niezadowolonych Januszy, Grażyn i Brajanków. Śniadanie nie takie dobre, jak w Polsce. Podano za mało pieczywa. Zupa jest jakaś wodnista. Mały wybór alkoholu. Patrz Grażyna, jak nas oszukali, to diabelstwo jedne. W folderze była informacja, że do plaży jest tylko 100 metrów, a jest grubo ponad tyle. Ten ostatni komentarz jest kropka w kropkę zgodny z wypowiedzią Janusza, którego miałam nieprzyjemność spotkać na wakacjach. Polacy nie krępują się mówić na głos, a nieraz słyszałam, że obsługa posługuje się językiem polskim dość dobrze. Co muszą o nas myśleć, kiedy słyszą takie określenia jak „brudasy” czy „ciapaki”. O zajmowaniu leżaków, czy podsiadaniu się do rodaków, wylewnych powitaniach z nimi i propozycji wspólnej wódeczki już nie będą wspominać. To wszystko dobrze wiemy. Gorsza moim zdaniem jest... kradzież. Już nie dziwię się, że mamy opinię złodziei za granicą. Co kradną Polacy? Sztućce, ręczniki, mydło... Kilka razy byłam świadkiem tego przestępstwa. Nie wiedziałam, gdzie oczy podziać. Uderzyło mnie też pakowanie jedzenia do torebek. Na przykład ciasta. Zupełnie, jakby potem miało go zabraknąć. Kompletny brak wyczucia. Dziewczyna wspomina też o wykłócaniu się o lepsze warunki. - Polakom często nie podoba się pokój. Bo nie ma widoku na morze. Łóżko jest nie takie jak trzeba. Telewizor ma kilka lat. Czasami ich wykłócanie się bywa naprawdę żałosne. To przez nieznajomość języka. Do nieporozumień często dochodzi właśnie z tego powodu. Pojechałam na wakacje bez znajomości języka. Przeżyłam koszmar! Anonim Skarpety w sandałach naprawdę nie są najgorsze – podsumowuje Dominika. Typowy Polak na wakacjach to osobnik roszczeniowy, narzekający na wszystko, z pretensjami do całego świata. Do tego upojony alkoholem i otyły. W końcu trzeba się najeść za wszystkie czasy. Jedzenie dają za darmo... Wiem, że niektórzy nie mają obycia i są za granicą pierwszy raz. Może z czasem nabiorą ogłady. Tego nie wiem. Myślę jednak, że marnowanie jedzenia, krytykanctwo i kradzież to gruba przesada. Świadczy o braku podstaw dobrego wychowania. Moim zdaniem Polacy mogliby popracować też nad językiem. Czy tak trudno opanować podstawowe zroty dotyczące podróży? To prawda, że nie tylko my zachowujemy się źle. Niemcy na przykład słyną z podkradania leżaków, a Brytyjczycy z awantur i pijaństwa. Ale zacznijmy od siebie i pracy nad własnymi wadami. Może jak zaczniemy mówić o tym częściej, Janusz i Grażyna się opamiętają.
Polak na wakacjach nie chce się o nic martwić. Szczególnie o to, czy nie będzie musiał chodzić głodny. Polska Izba Turystyki Najpopularniejsze kraje na wakacje 2018.
Polak na wakacjach, czyli wąsata, pijana istota w klapkach i sandałach walcząca o okruszki ze szwedzkiego stołu. Najciekawsze zaś jest, to że takie stereotypy o Polakach najpowszechniejsze są w, tak zgadliście, Polsce. Na zewnątr nie mamy tak złej opinii jak nam się wydaje. Wakacje po polsku Rokrocznie, w okresie wakacyjnym pojawia się sporo publikacji i narzekania na Polaków wybierających się na wymarzony urlop. Z wyłączeniem mało wakacyjnego 2020, kiedy to teksty co Polacy zwyczaj robią, zastąpiono tekstami o tym, czego w końcu robić nie będą mogli. Sztandarem tych narzekań jest powiewający na wietrze parawan. Z bliżej nieznanych mi przyczyn, uważamy że nasi rodacy gdy tylko opuszczą domowe pielesze na rzecz wakacyjnego wyjazdu, zapuszczają niechlujny wąs, wkładają klapeczki, obowiązkowo na śnieżnobiałe skarpety i paradują przez miasto z siateczką z Biedronki. Popularne są też mity o szwedzkim stole i Grażynie, która robi kanapki na zapas. Pytanie czy jest w nich choć odrobina prawdy? Już jakiś czas temu przyglądałem się wakacyjnym tekstom i komentarzom, włączając w to zeszłoroczną histerię parawanową. Pijacy Europy Uważamy, że Polak to wakacyjny pijak i awanturnik. Tak, Polacy chleją jak automaty, ale głównie w autokarach. Czyli jest jakiś Inny Polak, taki prawdziwy ale nieprawdziwy choć wierzy, że prawdziwy, stereotypowy, nieobyty. Komentujący zaś to prawdziwy Europejczyk, kosmopolita. Tymczasem w popularnych wakacyjnych ośrodkach Europy, za najgorszych uchodzą…Anglicy. Stereotyp Anglika na wakacjach to kąpiący się w fontannie menel, który prawdopodobnie z pomocą kolegów wszcznie awanturę. Wśród polskich zaś hotelarzy najgorszą opinią cieszą się przybysze z Norwegii, Finlandii czy Szwecji. Często gęsto mają marne pojęcie o naszej znajomości języków obcych i koślawą angielszczyzną próbują zadawać w ich mniemaniu śmieszne pytania. Dju, hese pussy?! E?! Wcześniej wypiwszy ile tylko się da, zachowują się w sposób co najmniej nieprzyjemny. Szczególnie Szwedzi mają opinię fanów alkoholowych zadym, w trakcie których zanieczyszczają dywany kolacją, gdyż łatwość zakupu środka odurzającego, uderza im do głów nie słabiej niż sama polska wódka. W brew też powszechnemu przekonaniu za pijących najwięcej na Zachodzie z USA włącznie, uchodzą nie Polacy czy Rosjanie a Irlandczycy. Tak, stereotyp wiecznie pijanych przylgnął do podpieczonych Świętego Patryka. Przybysze ze Wschodu uchodzą raczej za takich co wprawdzie lubią wypić, ale alkohol na nich nie działa. Tam gdzie inni wpadają pod stół, wspomniane dwie nacje wstają i prościutko idą do domu jakby nigdy nic. Albo do roboty. Faktem jest, że statystycznie na łeb Polak wypija 12 litrów czystego etanolu a Irlandczyk około 10, ale stereotyp to stereotyp. Pijakami Zachodu są Irlandczycy. Stereotyp ten narodził się w USA, jako element kampanii anty imigracyjnej. Nie był jednak całkowicie wyssany z palca. W XIX wieku oferowanie pracownikom alkoholu było całkowicie akceptowalne, tak w USA, Anglii jak Irlandii. W książce „Hair of the Dog”, Richard Stivers pisze, że w Anglii na umór pili wszyscy. Różnica polegała na tym, że Stany, podobnie jak Anglia zaczęły się dynamicznie uprzemysławiać, co spowodowało spadek akceptacji alkoholu w miejscu pracy. Praca przy skomplikowanych maszynach, wymagała trzeźwego umysłu. Irlandia pozostała krajem rolniczym. Jak podaje Boston Globe, w trakcie Wielkiego Głodu w Irlandii, wprowadzono prawo ograniczające wzrost populacji. Prawo do ożenku czy zamążpójścia miało tylko jedno dziecko. Kawalerowie w zamian za swoje poświęcenie mieli prawo przesiadywać w gospodach i pić, pozostając wartościowymi członkami społeczeństwa. Nastroje anty imigracyjne, zwłaszcza anty irlandzkie i anty katolickie przyprawiły Irlandczykom łatkę wiecznie nawalonych, biednych, awanturników. Picie wydaje się być istotnym elementem polskiej kultury. Wszak wieczorna posiadówka przy basenie bez wódeczki się nie obejdzie. Na szczęście trochę się to zmienia, bo jak się okazuje młodsze pokolenia wolą zapalić ganje niż się nawalić, ale tak czy siak alkohol jest w kulturze obecny. Podobnie jak angielskiej, irlandzkiej, rosyjskiej, niemieckiej, czeskiej, włoskiej, gruzińskiej. Dziwnym trafem Oktoberfest, jest istotnym punktem programu a nie „januszowym świętem piwożłopów”. Kocham pretensjonalne opisy gruzińskich popijaw, kultury angielskich pubów, wywody o szlachetności bimbru zwanego whiskey ze wszystkimi durnymi pouczeniami czym się to różni od whisky. Wszystko to ma na celu jedynie zagłuszenie potrzeby odurzenia się alkoholem. Puby w Londynie były takim problemem, że próbowano alkoholików przestawiać na herbatę, co nie odbywało się bez oporów. Z drugiej strony wypicie czystej wody w światowej metropolii mogło skończyć się zwyczajnie zgonem, zatem piwo i gin, były sensowną alternatywą. Wtrącę tutaj ciekawostkę, że to właśnie piwo wspomogło proces miastotwórczy. Tam gdzie dużo ludzi tam brudna woda, gdzie brudna woda, nie ma życia. Alkohol pozwalał przeżyć w dużych ośrodkach miejskich, ale ma działanie uzależniające a wraz rozwojem technologicznym stawał się coraz mocniejszy. Sam język angielski ma taką ilość słów i określeń, na stan upojenia alkoholowego, że można by spokojnie zapisać kilka stron w zeszycie. Każdy też podróżnik odwiedzający Gruzję musi opowiedzieć o suprze, tamadzie i gaumardżos. Teksty zawsze kończą się, że na jednej suprze się nie kończy, trzeba mieć mocną głowę, czyli umieć chlać. Po prostu łojenie wina do rana, kac i od nowa przy najbliższej okazji. Więc czym się to różni od naszego tradycyjnego, zalanego sosem i piwem stołu, w który można walić kuflem w rytm plugawych, pijackich piosenek, a pod który nad ranem mógłby osunąć się z wdziękiem, by zasnąć wśród chartów ogryzających kość? Tamada, swoisty gruziński wodzirej, musi mieć łeb najmocniejszy. I o dziwo budzi to nasz szacunek, w chwili gdy z naszych pijusów o mocnych łbach, którzy wodzą rej w trakcie popijawy mamy ubaw, postrzegając ich jako polski zaścianek. Mało też który podróżnik zna gruziński zatem o toastach pisze mniej więcej tak, długie, poetyckie, trwające wiele minut toasty zakończone okrzykiem, gaumardżos!, nie nadają się do przetłumaczenia czyli przydługawe pijackie wywody, na cześć tego czy tamtego. Trafiają się przykłady, ale przeważnie te same, lub ich wariacje. Już z resztą widzę komentarze, a byłeś kiedyś na prawdziwej suprze?! Nie, to się nie wypowiadaj, bo bla bla bla. Raz jeszcze próbujemy udowodnić, że ktoś jest lepszy, a cnotą jest nawet picie. Dostrzegacie absurd tego rozumowania? Jest to o tyle łatwe, że po obcej kulturze prześlizgujemy się jak surfer po fali. Swoją znamy w miarę dogłębnie, choć podświadomie i potrafimy dostrzegać wady. Widzieliście kiedyś tekst, że w obcym kraju mieszka stado buraków? No właśnie, zawsze zamieszkują go świetni, życzliwi ludzi, nie to co tu… najłatwiej się o tej życzliwości przekonać opuszczając kurort albo trasy turystyczne brane przez naiwnych za szlaki podróżnicze. Narodowe stereotypy Wiadomo też, że Polak stoczyć musi bój o szynki i pajdy ze szwedzkiego stołu, z których kochana Halinka robi wałówkę na cały dzień. Co ciekawe opinią praktykujących ten zwyczaj cieszą się przybysze z Bliskiego Wschodu, którzy potrafią jakoby wynieść cały stół i połowę torebek z herbatą bo darmo leżą. Faktem jest, że Polacy są dziwacznie punktualni i w trakcie wycieczki wolą odpuścić jakąś atrakcję, byle zdążyć na kolację, ale potem najczęściej stoją grzecznie w kolejce, patrząc z pewnym niesmakiem na awanturujących się i rozpychających łokciami przedstawicieli innych, jakoby bardziej cywilizowanych nacji. Trzeba przyznać, że Niemcy zachowują się podobnie, ale już Włosi nie koniecznie. Gdybym miał wskazać jakąś prawdziwą przywarę, to właśnie wycieczkowy sprint. Szybciej, szybciej! Jakby na akord zwiedzali i kierownik im premii nie wypłaci. Tak, tu mogę się zgodzić, choć zauważyłem, że ta przypadłość dopada ludzi bez względu na narodowość. Wybrać się na wakacje by zwiedzać w szaleńczym tempie, by wieczorem paść bez sił hotelowe łóżko. Dwa razy byłem na czymś takim i nigdy więcej. Oczywistym jest Polak nie zna języków obcych i w rozmowie z obcokrajowcami obficie kurwuje, celem wytłumaczenia rozmówcy o co mu chodzi. Jak się okazuje, pod względem znajomości angielskiego jesteśmy na dziewiątym miejscu a i chętnie się obcych narzeczy uczymy w przeciwieństwie do Francuzów, Niemców, Anglików, Szwedów, Finów, Norwegów… Ciekawym jest zaś oczekiwanie, że każdy z nas będzie poliglotą biegle mówiącym w każdym znanym języku. I tu pojawia się kolejna zabawna cecha. Gdy już okazuje się, że nasi rodacy jednak języki znają, zaraz pojawi się ktoś, kto w uszczypliwym tekście będzie dowodził kiepskiego akcentu, przez który biedni Londyńczycy nie są w stanie nas zrozumieć a co więcej, z nas się śmieją. Zwłaszcza w Nowym Jorku albo na południu USA. Publicyści zapominają bowiem, że akcentów i sposobów wymawiania angielskich słówek, jest tyle ilu ludzi posługujących się tym językiem z dziada pradziada na terenie samej Anglii. Wiara, że wszyscy mówią po tolkienowsku jest zwyczajną ignorancją. Identycznie sprawa ma się z każdym językiem od Francuskiego po Japoński. I mógłby ktoś zacząć w zagranicznych mediach pisać, że na Polakach nie robi wrażenia, że obcokrajowiec zna słowa kurwa mać i wódka. Koło czegoś zabawnego to nawet nie leżało. Faktem zaś jest, że nie lubimy języka rosyjskiego z bliżej nieznanych przyczyn, bo już z takim niemieckim nie jest źle. Choć i to się zmienia, bo dawne uprzedzenia przestają być przekazywane z pokolenia na pokolenie. Przytoczę tu anegdotę z mojej szkoły średniej, gdy na karcie rekrutacyjnej, zaznaczyłem chęć nauki rosyjskiego. Okazało się, że z obiecanych ośmiu, są trzy; angielski, niemiecki i francuski. Rosyjskiego nie było bo jak powiedziała pani dyrektor, tam się nie da za pracą wyjechać. Było to jesienią Roku Pańskiego 2004. Czyli nawet nasz system edukacji tworzony jest z myślą o emigracji zarobkowej. Faaaajnie. Kolejna ciekawostka to mały rozdźwięk. Raporty zagraniczne przeważnie wystawiają nam lepsze oceny, niż wewnętrzne. Pobieżnie szperając za danymi, można zauważyć sporą rozbieżność. Polskie portale HR stwierdzają, że w sposób ledwo komunikatywny językiem angielskim posługuje się nie całe 30% Polaków ale trzeba brąc pod uwagę, że polski dział HR ma przeważnie koszmarnie wygórowane oczekiwania językowe kandydata oraz tego co znaczy komunikatywnie. Przeważnie będąc cieciem powinien móc swobotnie porozmawiać o nurtach w poezji okresu elżbietańskiego. Bardziej racjonalne, zagraniczne badania skupiające się na ogólnej zdolności komunikacji plasują nas w znajomości tegoż języka raczej wysoko na tle Europy. Może to świadczyć jedynie o tym, że mieszkańcy krajów położonych bardziej na zachód znają ten język poniżej poziomu żałości. Zatem równie dobrze można by uczyć się etruskiego albo gockiego. Co za różnica w jakim językiem nie włada twój rozmówca? Du ju has pusi? Nawet słynne skarpety i sandały, które stanowią znak rozpoznawczy polskiego turysty okazują się międzynarodowe. Połączenie takie miało być popularne wśród starszych Niemców, Anglików, Japończyków, choć tu sprawa jest zrozumiała, Chińczyków i oczywiście Amerykanów. Gburowaty grubas sapiący w plecy w kolejce do odprawy pasażerskiej to wytwór czysto amerykański, obecnie stanowiący narodowy stereotyp turysty z USA. Zasadniczą różnicą są biały rybacki kapelutek, hawajska koszula oraz aparat na wydatnym brzuchu. Dodatkowo państwo Smith, mają opinię buraków, którzy dochrapawszy się statusu przedstawicieli klasy średniej nienawidzą przedstawicieli krajów europejskich, jako głupszych, gorszych. Średnio znają nawet angielski, bo są nieukami, ale dorobili się na sprzedaży wyklepanych, zdezelowanych samochodów i teraz podróżują po świecie drąc japy na każdego kto nie mówi po angielsku i nie czuje respektu przed potęga amerykańskiego dolara. Jak zatem widzicie typowy Smith bardzo kogoś przypomina. Dodam tutaj ciekawostkę, że głównym powodem darcia japy przez państwa Shith, była kawa. Otóż w USA w niektórych barach czarna kawa jest podawana każdemu w dowolnej niemal ilości bezpłatnie. Często więc powodem awantur był rachunek za kilka filiżanek kawy. Trzeba Wam wiedzieć, że państwo Smith z uwagą oglądają każdego centa przed wydaniem i bardziej opłaca im się obiad w maczku niż wydawanie pieniędzy na lokalny syf, nie mówiąc już o tym, że spróbują ugotować coś w pokoju hotelowym. Z wyższością oczekują pełnego zaangażowania obsługi, to może zdecydują się wyda kilka zielonych, za które tubylec przeżyje kilka miesięcy. W Paryżu. Uchodzą więc za ośmieszających na wakacyjnej arenie międzynarodowej dumny naród amerykański. Mieszkańcy USA uważają się za jedynych Amerykanów. Odzieżowe nawyki turystyczne są w ogóle specyficzne choć dalekie od stereotypów. Turyści z Azji, lubowali się w odzieży bardziej sportowej, przeciwdeszczowych kurtkach i małych plecaczkach. Kurta przeciwdeszczowa była typowym atrybutem turystów w ogóle, jak świat długi i szeroki. Ma to zapewne jakiś uzasadnienie w obawie przed zmoknięciem w połączeniu z nieznajomością miejsca. Będąc we własnym mieście można schronić się chociażby w centrum handlowym co na wycieczce krajoznawczej jest raczej niemożliwe. Młodszych turystów często można było poznać po przerośniętych plecakach. Choć ubrani w sposób uniemożliwiający odróżnienie ich od otoczenia, zabierali ze sobą plecaki z dopiętą karimatą jakby mieli nocować na dworcu a nie w hostelu. Miało im to zapewne dodać travelereskiego splendoru. Bardzo nieformalny ubiór mógł być też elementem oderwania od codzienności. Zobaczcie, mam wolne. Wolne od wszystkiego, zatem także od norm dotyczących ubioru. Wkładam zatem paskudne acz wygodne szorty, sandały i paskudny kapelusik. Z drugiej strony taki uniform informuje o byciu wczasowiczem. Swoisty dresscode, pozwalający odróżnić ciężko tyrających na pieniądz od ciężko tyrających na relaks. W Nowym Jorku do dziś żywy jest stereotyp turysty w paskudnej koszulce z nadrukiem I (serduszko) New York, będącego przybyszem z mniej prestiżowej metropolii. Często wiejskiej. Czyli każdej nie będącej Nowym Yorkiem a dokładnie Manhattanem. Miasto to bowiem samo w sobie jest podzielone jak każde inne, chociażby Warszawa. Do jakiego zatem stopnia Janusz i Grażyna są jedynie kalką Państwa Smith z sitcomów z lat dziewięćdziesiątych? Nie sposób powiedzieć. Czerpiemy z ich kultury tak dużo, że być może nawet stereotyp się przekleił. Lub też, każdy kraj ma swoich a wszyscy są tacy sami. Dziś coraz ciężej odróżnić turystę od nieturysty, zwłaszcza podróżując po Europie czy USA. Ów uniform wczasowicza odszedł do lamusa, co może mieć związek z oswojeniem się z podróżami zagranicznymi, które wcale nie były takie popularne jak nam się czasem wydaje. Narodziny państwa Smith to mniej więcej lata 80. Dziś większość osób czuje się tak samo dobrze w Paryżu jak w Warszawie a i zmienił się styl owego wypoczywania, dawniej opartego na szaleńczym pędzie od zabytku do atrakcji, w efekcie chyab Green Hubbard stwierdził, że wakacji najbardziej potrzebuje ten kto z nich właśnie wrócił. Dziś mam wrażenie jest więcej luzu i niezobowiązującej zbawy. Równocześnie, pragnę zauważyć, że mit skarpety z sandałem istniał gdy miałem lat może dwanaście, będąc przyodziewkiem przeważnie panów koło sześćdziesiątki. Kto zatem teraz nosi te sandały skoro wychowaliśmy się w zupełnie innym modowym klimacie? A no jasne, dobiegający czterdziechy millenialsi, przecież. Można by wymieniać bez końca. Wiadomo też, że Polak, cham i prostak, pojedzie do Włoch i z miejsca wykaże się brakiem obycia prosząc po południu o cappuccino, naturalnie wymawiając słowo w jakiś pokraczny sposób, względnie zrobi awanturę, że w domu Halyna podaje lepsze z proszku. Nie zdarzyło mi się nigdy, czy to w Austrii, Włoszech, Francji, zostać wyśmianym przez zamówienie czegoś nawet kalecząc wyuczone naprędce słówka. Pamiętajcie, że tekściarze wątpliwej jakości, żerują na pewnej cesze jaką naprawdę posiadamy a mowa tu o pewnym kompleksie wobec Zachodu. W dobie kawowej obsesji, gdy kawiarnie nawet w małym mieście podają ją na tyle sposobów, że mój zwyczaj picia tylko cappuccino zakrawa na ignorancję, teksty tego typu stanowią żałosną kalkę z kalki. Natomiast jako fotograf wnętrz, mam przyjemność bywać w polskich domach i mieszkaniach od ponad dwunastu lat i przyznam, że nie zdarza się by ktoś poczęstował mnie rozpuszczalną albo kawą z ekspresu na kapsułki. Co to, to nie. No dobra, zdarzyło się może kilka razy, gdy dom stał pusty od dłuższego czasu, że pojawiała się kawa rozpuszczalna, ale zawsze wiązało się to z pewnym zawstydzeniem ze strony właścicieli. Natomiast jakość kawy w typowym polskim domu systematycznie rośnie jak jakość samych wnętrz z resztą. Chciałbym też usłyszeć jak Włoch zamawia obwarzanki albo kapuśniak. Jak się okazuje przybyszom z zagranicy nawet słowo wódka, sprawia dużą trudność. Tymczasem zwyczaj picia kawy z mlekiem rozpowszechnił Polak w Wiedniu. Owiany legendą Jerzy Franciszek Kulczycki, założyciel pierwszej wiedeńskiej kawiarni i póki co, pomimo plotek, nie udało mu się tego tytułu odebrać. Następnie zwyczaj ten rozpowszechnił się w Polsce, gdzie powstała cała masa mleczno – kawowych zwyczajów. O ile sama kawa do Włoch trafiła wcześniej niż do nas, tak zwyczaj dodawania mleka praktycznie tam nie istniał a czarny napar był bardzo, bardzo elitarny. Połączenie zaś kawy i śmietanki zasmakowało naszym przodkom. Prawdziwą kawę z mlekiem lub śmietaną, podawało się tylko w prawdziwym, polskim domu szlacheckim. Kojarzycie cytat? Nim jednak mógł powstać, kawa musiała w ogóle wejść do jadłospisu. Pierwsze gdańskie kawiarnie, mogły pojawić się w tym samym okresie co wiedeńskie, ale nie zrobiły większej furory. Polubiła za to kawę szlachta, być może z kręgów Kulczyckiego, który jako bywalec Stambułu był z nią doskonale zaznajomiony. Najprawdopodobniej Kulczycki zaszczepił w Wiedniu pewną niszową polską modę. Nie sposób powiedzieć jak było i oficjalnie taki sposób podawania przypisuje się Kulczyckiemu od Gdańska po Wiedeń, w którym to upamiętniono go na kilka sposobów. Wiemy natomiast, że taki napój nazywano kawą polską albo kawą po polsku. Z kronikarskiego obowiązku dodam, iż jakoby w okolicach 1660 Johan Nieuhof, niderlandzki ambassador w Chinach i podróżnik, miał na modłę chińską dodawać mleka do kawy miast tyle że jest, co jest możliwe bo taki zwyczaj istniał w czasach dynastii Qing. Tyle, że Nieuhof nigdy nie próbował swego wynalazku popularyzować, względnie nie przyjął się się, przez co wiele źródeł wskazuje na Kulczyckiego. Ot, kwestia dobrego PR i stajemy się kawową stolicą Europy. Ale nie. Zwalczylim komunizm! Fryca bilim, Moskala wypędzilim! Tutaj taka ciekawostka. Często bardziej wkurzający są ludzie, którzy bardzo chcą pochwalić się znajomością lokalnych zwyczajów, przez co wywołują pewne zakłopotanie. W coraz bardziej zglobalizowanym świecie mieszkańcy i pracownicy popularnych ośrodków turystycznych zdają sobie sprawę, że trochę się od siebie różnimy, równocześnie stając coraz bardziej do siebie podobni. Właściwie ta wakacyjna publicystyka, przedstawia wszystkich na około jako pół debili, zdolnych do wykonywania najprostszych czynności, takich jak obsługa spieniacza do mleka. Ograniczona inteligencja Włocha czy Francuza nie pozwala mu zrozumieć, że przybysz z obcego kraju trochę się od niego różni, przez co może, bo ja wiem, posmarować pizzę ketchupem, co naturalnie dla włoskiego kucharza w jakimś podrzędnym barze przy autostradzie jest taką ujmą, że nić tylko zwiększyć wydatki na zbrojenia. Tego typu wakacyjne poradniki, przepisywane przez młodszych redaktorów, są najzwyklejszą kalką, pisaną na podstawie wcześniejszych poradników i tak dalej. Mogą mieć swoje źródło w tekstach tego czy innego podróżnika ale to obecnie bez znaczenia. Ciągnąc ten wątek, można przejść do wniosku, że kultura wielu krajów nie ewoluuje, pozostaje niezmienna i nie poddaje się wpływom innych kultur od pokoleń, co jest oczywiście bzdurą. Gdy zaś zaczniemy zbierać takie drobiazgi jak kolor whisky, nadany temu trunkowi w USA przez przypadek na dnie portu, w trakcie przemytu w brudnej beczce po innym alkoholu, że masa form sushi również przybyła z USA i dziś nie sposób powiedzieć, co się wtórnie zajponizowało albo, że fenomen pizzy również nie jest rdzennie włoski, okaże się, że cała ta wakacyjna kulturowa otoczka nie jest jakoś bardzo zobowiązująca. Tak w ogóle to makaron przybył z Chin, zatem jego włoskość można poddać w wątpliwość, a chińskie ciasteczka z wróżbą wymyślili Japończycy w USA, którzy z lubością prowadzili chińskie knajpy, gdy wybuchła na nie moda, bo średnio ich od Chińczyków odróżniano. Okazuje się, że wbrew obiegowej opinii, Polacy często znają zagraniczne zwyczaje całkiem dobrze tyle że przez te głupawe teksty ich wiedza pełna jest stereotypów. W efekcie wszelkiej maści faux pas, mają miejsce w sytuacjach, w których wymagamy od Włocha, Francuza czy Japończyka zachowań charakterystycznych dla Włocha, Francuza czy Japończyka, tyle że ci nie wiedzą, że powinni się tak zachowywać. Identyczna sprawa ma się z postrzeganiem Polaków przez obcokrajowców. W trakcie pracy nad tym postem a dokładnie chcąc napisać następne zdania, zacząłem szukać informacji o Polsce na zagranicznych blogach. Przyznam, że coraz więcej piszących dementuje powszechną o nas opinię, iż jesteśmy dumnym, narodem doświadczonym przez II Wojnę i socjalizm, co ciąży na naszej świadomości ale mimo tego potrafimy wykrzesać z siebie pogodę ducha, ale nie dodaje nic ciekawego. I naturalnie pijemy wódkę. Wiedzieliście o tym? Ja na ten przykład nie. Oczekiwałem, żartu z wódką ale nie bardzo wiedziałem, że jest mi smutno przez socjalizm, choć mogłem się tego spodziewać. Zasługą tego wizerunku jest oczywiście polityka zagraniczna kolejnych rządowych tłuków, przez co jesteśmy bardziej kojarzeni z komunizmem niż postradziecka Rosja. Przykro to nam dopiero będzie jak aktualna władza wprowadzi gospodarkę centralnie sterowaną, ale smutne żarty na bok. Taki jest efekt powielania stereotypów. Jak się z tym czujecie? Ja osobiście trochę dziwne. Eksportujemy w świat klęski, Powstanie Warszawskie, II Wojnę i nieszczęsny komunizm. Naprawdę bardzo wiele zależy od eksportu kulturowego danego kraju, przepuszczonego przez jakieś kompleksy. Tutaj kompleksy klasy rządzącej. Nie oznacza to, że nie znalazłem absolutnie niczego pozytywnego o Polsce. Zdarzają się wpisy, i mam wrażenie, że jest ich coraz więcej, że Polska to coś więcej niż dramatyczne doświadczenia historyczne. Była mowa o współczesnej architekturze, potężnej scenie piw kraftowych, noblistach, licznych muzeach, zwłaszcza sztuki współczesnej co było miłym zaskoczeniem. I co bardzo ciekawe, to my potrafimy imprezować. Nie jakieś smutne chlanie bez polotu, tylko prawdziwa kultura picia. Piszący zgodnie stwierdzają, że polskiego nie da się łatwo nauczyć, ale za to bardzo chętnie mówimy po angielsku, niemiecku czy hiszpańsku, dlatego dla Polska jest łatwym w zwiedzaniu krajem w przeciwieństwie do takiej Francji. Równie dziwne mogą odbierane teoretycznie pozytywne stereotypy, które najzwyczajniej wprowadzają rozmówców w zdziwienie czy zakłopotanie. Polak za granicą Czy oznacza to, że jesteśmy narodem doskonale postrzeganym za naszymi granicami? Tak i nie. O ile jako wczasowicze jesteśmy postrzegani dość dobrze, tak żywe są pewne ogólne stereotypy. Tak złe jak i dobre. Dużo zależy od wieku osoby, która dane stereotyp powiela. Jeszcze do niedawna mieliśmy opinię złodziei, głównie samochodów. Dodatkowo uchodzimy za katolickich antysemitów, którzy dużo piją, choć jak wspomniałem wyżej pijemy z pewną klasą, której innym brak. Od pewnego czasu jesteśmy postrzegani jako dość pracowici, sumienni ale też trochę głupawi. Nadal funkcjonuje stereotyp o naszym niedouczeniu, braku znajomości języków obcych. Ten równoległy do opinii, że Polskę zwiedza się dość łatwo ma dwa źródłowody. Pierwsi emigranci do USA nie znali angielskiego w ogóle. Podobno po dziś dzień w Chicago są polskie dzielnice, gdzie angielski to raczej język obcy. Warto też dodać, że uchodzimy za naród trochę diasporyczny. Robimy za przymusowych migrantów, którzy nie potrafią rządzić własnym krajem. Potrafimy zachowywać się porządnie tylko gdy widzimy Pana, najlepiej zachodniego, bo u siebie jesteśmy stadem warchołów. Często można usłyszeć, że jesteśmy zagorzałymi komuchami, dużo narzekamy acz z uśmiechem na ustach – trochę dziwne, ale cóż – no i ten antysemityzm. Ten mit wynika z nieporozumień, że się tak eufemistycznie wyrażę związanych z niemieckimi obozami koncentracyjnymi na ziemiach polskich. Niestety społeczność żydowska w USA ma tendencję do jego powielania, co jest trochę smutne. Prócz tego ma bliżej nieokreśloną genezę. Po prostu w oczach Zachodu nie lubimy Żydów, choć w Polsce ich niemalże nie ma. Zatem istotnym jest kogo zapytamy. Inne zdanie będzie miał stary nacjonalista z USA a inne młody Brytyjczyk. W akapicie tym zebrałem różnorodne stereotypy o Polakach, które żywią różne grupy i narody. Nie ma też przeszkód by funkcjonowały dwa trochę sprzeczne stereotypy. Takim przykładem może być Włoch czy Hiszpan, ze swym południowym temperamentem, uchodzący za lenia, obiboka i brudasa, który talerze myje tylko z góry bo na spód nikt nie zagląda. Tutaj kończymy pierwszą część wywodu, poświęconą narodowym stereotypom. Na zewnątrz nie jesteśmy postrzegani tak źle. Inna sprawa jak wypadamy wśród Polaków. Tu robi się kolorowo, bowiem uważamy że skoro inni Polacy to bydło, trochę bydła nie zaszkodzi. Zatem gdy w pobliżu nie ma przedstawicieli innych nacji, Polak wyciąga flaszkę, odpala muzyczkę z telefonu i baluje do porzygu w autokarze. Skoro współtowarzysze podróży to trzoda, to odrobina chlewu nikomu nie zaszkodzi. Ot, taka nasza natura. Kompleks narodowy Ten pozostaje faktem. Stereotypowy Polak Awanturnik w Klapeczkach z Torbą z Biedronki, jest zjawiskiem marginalnym albo wręcz mitycznym. Powstał jako mem, forma Innego. Osoby nieobarczone kompleksem zachodu, przeważnie czują się dość swobodnie i nie biorą udziału w tych dysputach. Najczęściej to osoby bardzo niepewne siebie, zakompleksione, pełne poczucia wstydu. Są inicjatorami tych dysput jak i głównymi uczestnikami. Tak dyskusji jak wszystkich przypisywanych rodakom wybryków, gdyż to że potrafimy zachowywać się jak bydło nie ulega wątpliwości. Tyle, że przeważnie lepiej ubrani i rzadko wobec obcokrajowćów. Najczęściej robimy to wobec siebie nawzajem. Każdy Polak chleje więc współpodróżującym nie będzie przeszkadzała dzika popijawa w autokarze. Polak to wszak buc i cham więc trzeba go utemperować więc bluzgi i łapy idą w ruch. Zawsze jednak wobec innych Polaków, najlepiej bez świadków. Przecież nie może Francuz Pan o nas źle myśleć. Zachodzi tutaj bardzo ciekawe zjawisko. Postrzegamy Zachód jako ostoję pewnych cnót, których słowiańskiej hołocie brakuje, ale równocześnie żywimy wobec nich sporą dozę ksenofobii. Amerykanie są tępawi i nie odróżniają Austrii od Australii, Francuz, nie pojmie złożoności polskich obyczajów, bo co też żabojad może wiedzieć o szlacheckiej duszy sarmackiego narodu? Inny to bardzo użyteczna kategoria pozwalająca przelać weń to czego się wstydzimy, boimy, wszystkie negatywne cechy, których istnienie podejrzewamy u siebie chociażby w minimalnym stopniu albo które zwyczajnie posiadamy tyle że w stopniu wyolbrzymionym do astronomicznych rozmiarów. Równocześnie bardzo nie lubimy innych Polaków w swoim wakacyjnym otoczeniu. Do tego stopnia, że czasem udajemy, że po polsku nie mówimy byle nie przyczepili się do nas jacyś Polacy. Głównie dlatego, że za granicą oceniamy się z surowością gdzie indziej nie spotykaną. Wiele rzeczy pozostawia dużo do życzenia, chociażby to jak zachowujemy się na drogach wobec innych uczestników ruchu, siebie na wzajem. Nigdy nie zrozumiem czemu takim szacunkiem darzymy kogoś, kto oszukał, ukradł, pominął, nie zapłacił, nie wypłacił. Z miejsca plus dziesięć do szacunu na rejonie. W jakiś sposób podziwiamy stereotypowego niemieckiego kierowcę, który przestrzega przepisów, szanuje prawo własnego kraju a równocześnie najprostszym sposobem wywołania agresji kierowcy jadącego za nami jest jazda zgodnie z przepisami. Co dziwne ten sam kierowca wjechawszy na teren Słowacji nie pozwoli sobie na takie wyczyny a wysiadłszy z auta będzie się nawet normalnie zachowywał w kurorcie. Zatem tak, mamy liczne przywary, na które nie zwracamy uwagi tworząc takie, które można zmyć krytycznym komentarzem by poczuć się lepiej. Kolejną dziwną przywarą Polaków jest źle pojęty kosmopolityzm. Nie wszystkich, tych obarczonych omawianym kompleksem. W ich mniemaniu Polak musi znać angielski, włoski, japoński i suahili ale zwrócenie uwagi, że Ukrainiec albo Włoch nie chce mówić po polsku wywołuje atak „nacjonalistycznej histerii”. Przyznam szczerze, że jest to dziwne uczucie gdy w małej wiosce, w której mieszkało się długie lata nie można zrobić zakupów bo kasjerka nie zna innego języka niż ukraiński. Śmiejemy się z Januszów, którzy wyjechali do UK porozumiewając się jakąś pidżynową wersją angielskiego zamiast władać nim niczym Shakespeare albo Tolkien, ale ze strachem w oczach przed posądzeniem o nacjonalizm boimy się poprosić, żeby rozmówca przestał wrzeszczeć do słuchawki, bo on coś tam chce ale nie bardzo wiesz co, bo nawija w swoim narzeczu. Łączy się to z inną cechą polskiej mentalności, mianowicie służalczością. Nie wynika potrzeba rozumienia kultur i języków obcych z szacunku ani nawet poczucia wyższości. Ot, przybywa Pan, a Pan musi zostać zrozumiany. Największa szkoda, że najwięksi krytycy braku znajomości języków obcych wśród rodaków, najczęściej nie władają nawet polskim… Wracając jednak do sprawy, najbardziej z naszego Stereotypowego Polskiego Turysty, naśmiewają się osoby, które wstydzą się same siebie, albo przejawiają tego typu zachowania, wyolbrzymiając je u Innego, celem samorozgrzeszenia. To jak postrzegamy Polskę, siebie widać wszędzie, nawet w fantastyce, gdzie słowiański klimat, oznacza bandę obszarpanych brudasów w szałasie. Chciałbym też wiedzieć, czy rokrocznie Anglicy, Francuzi i Niemcy rozpisują się sążniście na temat zwyczajów innych nacji? Mamy masę pozytywnych stereotypów o wszystkich nacjach – za wyjątkiem Rosjan – oraz równoważącą je ilość negatywnych o samych sobie, tymczasem ludzie potrafią zamienić ośrodek wczasowy czy autokar w chlew bez względu na narodowość. fot. w nagłówku bussinesinsider
Dziecinnieją, nie radzą sobie z podstawowymi rzeczami i chcą być obsłużeni natychmiast, przez co kilka lat temu powstał stereotyp "Polaka Janusza" na wakacjach. - Po przeprowadzeniu kilkunastu rozmów, zaczęłam słyszeć to samo. Natalia Kukulska ma troje dzieci, wśród których najstarszym potomkiem jest 19-letni Jan. Okazuje się, że chłopak wyrósł na prawdziwego przystojniaka, który na wakacjach wygląda… jak typowy Polak, co zresztą sam zaznaczył w swoim Kukulska z wielkim powodzeniem od wielu lat świeci triumfy na polskiej scenie muzycznej. Córka niezrównanej Anny Jantar regularnie nagrywa nowe płyty, bardzo intensywnie koncertuje, jak również wraz ze swoim małżonkiem realizuje wiele ciekawych projektów muzycznych. Grafik piosenkarki jest wypełniony po brzegi, jednak Natalia zawsze ma czas dla swojej rodziny, która jaj sama twierdzi, jest dla niej Natalia od 19 lat jest w szczęśliwym związku małżeńskim z Michałem Dąbrówką, z którym ma trójkę cudownych dzieci. Dwie córki, 14-letnią Annę oraz 2-letnią Laurę. Mało kto wie, że wokalistka ma także dorosłego syna Jaśka!Jan Dąbrówka skończył już 19 lat i wyrósł na nieziemskiego przystojniaka. Syn Natalii nie jest jeszcze tak medialny jak jego rodzice, jednak wszystko na to wskazuje, że młodzieniec ma spore szanse na wielką karierę w sieci. Jan wkleja sporo fotek na Instagramie, a ostatnio pochwalił się nawet pierwszym znakomitym zdjęciem z wakacji, na którym zaprezentował swoją urodę. Tym razem Jan zapuścił brodę i wąsy, przez co nie przypomina chłopaka z wcześniejszych dorosły Jan wygląda jak… typowy Polak na wakacjach. 19-latek ma na głowie kapelusz oraz ciemne okulary, w takim kamuflażu z zarostem i w wakacyjnym stroju nie jest podobny do swoich sławnych jaki jest Syn Natalii Kukulskiej na wiejskiej zabawie! Jan Dąbrówka ze śliczną partnerką nieźle zaszaleli ze strojami!Zobacz: Natalia Kukulska o występie córki na koncercie pamięci Anny Jantar. Tak widzi jej muzyczną karieręZobacz: Natalia Kukulska pokazała szałowe zdjęcie ze studniówki syna! 19-letni Jan wyrósł na filmowego przystojniaka! 19-letni syn Natalii Kukulskiej na wakacjachJan Dąbrówka - InstagramJan Dąbrówka - InstagramKuba GórskiFan opery, ładnych nóżek i dobrych, kolorowych napojów. Spotykając go na ulicy, podejrzewałbym najszybciej o żebractwo, choć te ubrania wydają się nieco za drogie, jak na ulicznego pijaczka. Artykuł Typowy Polak według AI.

Do sezonu wakacyjnego niby daleko, ale w głowie już pojawia się pomysł planowania. Dylematów przy tej okazji może być wiele: morze czy góry? Polska, Europa czy zmienić kontynent? Wyjazd kupiony wcześniej czy Lasty? Środek sezonu czy przed albo po? Wyjazd grupowy czy samotna podróż w nieznane? Innymi słowy, zanim gdzieś pojedziesz musisz się napocić i podjąć męską decyzję już na samym etapie planowania wymarzonego urlopu. Jeśli na kolejny wywczas zaplanowałeś wyjazd w większym gronie, dobrze się zastanów kogo zaprosisz do wspólnej ekspedycji. Odpowiednio dobrana ekipa to klucz do sukcesu, a jak wiadomo każdy odpoczywa na swój własny sposób. Poniżej znajdziesz zestawienie różnych typów i cech podróżników, które warto wziąć pod uwagę zapraszając swoich znajomych do wspólnego wyjazdu. 15 typów Polaków, których spotkasz na wywczasie 1. All-inclusowicz – nie ważne gdzie, ma być słońce i basen Leżenie na piasku, darmowe drinki i stały dostęp to basenu to główne kryteria każdego wyjazdu. Ważne, by hotel był z dostępem do morza, choć i tak wejdzie do niego może raz, by zanurzyć dużego palca u stopy i sprawdzić temperaturę wody. W trakcie wyjazdu wypija hektolitry alkoholu i pochłania tonę jedzenia (przecież za darmo, to trzeba brać). Lodu unika jak ognia, by nie dostać zemsty Faraona. Główne atrakcje to wylegiwanie się na basenie lub plaży. Namówienie go na jakikolwiek wysiłek jest odbierane jako zamach stanu. Największy wysiłek w ciągu dnia to wyprawa po świeżą dostawę toastów do snack baru oraz szybka wizyta na basenie o 6:00 rano by na biegu zarezerwować 5 leżaków swoim ręcznikiem. I tak zwlecze się z łóżka o 12:00, ale rezerwacja została już dokonana. Atrakcje miasta ogląda jedynie z autokaru z/na lotnisko lub przewodniku. Główny cel all-inclusowicza to opalenizna typu heban, tak by znajomi mogli gratulować. Im ciemniejszy odcień skóry, tym większy szacunek dzielnicy. 2. Organizator – performator Zaplanował wycieczkę na pół roku w przód, zanim kupił bilety lotnicze. Wszystko jest dokładnie przemyślane i wyliczone. Modele ekonometryczne to pikuś przy excelowym projekcie Organizatora. Nawet postoje na sikanie są skrupulatnie wyliczone i przeanalizowane przez użycie pivota. Wywczasowicz jest przygotowany dosłownie na wszystko – posiada plan, A, B i C. Jeśli coś idzie niezgodnie z harmonogramem dnia dostaje ataku padaczki. Każda ingerencja w plan wywołuje piekło na ziemi i spotyka się z wielką krytyką – lepiej nie wchodzić w dyskusje z Organizatorem. 3. Dusigrosz – dużo, tanio, Tesco Dusigrosz jest prawdziwym Januszem biznesu, zawsze wynegocjuje najlepszą cenę i wyszuka największe promo. Swoje zdolności negocjacyjne wykorzystuje na każdym kroku i w każdej sytuacji. Najchętniej nocowałby u kogoś za darmo, dlatego często wybiera opcje Couchserfing’u. Podróżowanie na krzywy ryj nie jest nowością. By zaoszczędzić 5 zł decyduję się na 10 godzinną podróż pociągiem 3 klasy z dostawka przy kiblu, by przez lata opowiadać o swoich przedsiębiorczych skillach. Często podróżuje ze swoim jedzeniem, przecież nie będzie przepłacać na stołowanie się w restauracji. Poznasz go po specyficznym zapachu czasonku roznoszącym się po całym hostelu, gdyż przyszedł czas na ugotowanie Wodzionki. Zmuszony do pójścia do knajpy z resztą grupy, zamawia wodę i to najlepiej z kranu (bo za darmo), by przy nadarzającej się okazji dokończyć niedojedzone frytki. Niezależnie od typu i długości podróżny, cały swój dobytek zmieści w kabinówce, zaś w drogę powrotną przekazuje souveniry pozostałym wywczasowiczom z prośbą o przechowanie (bagaż nadawany to dla niego za duża rozrzutność). 4. Lokalny Głodomor – grupowy odkurzacz Maniak lokalnych rarytasów, im ostrzejsze potrawy tym lepsze i wzrasta fejm społeczny. Testuje każdy lokalny przysmak nawet jeśli są to zwęglone kopyta czy koguci pazur. Stuletnie jaja, stek z psa, nie robią na nim wrażania – im dziwniej tym lepiej. Jego żołądek jest ze stali i przyjmie wszystko bez efektów ubocznych. Street food to “must have” każdej wyprawy. Z przerażeniem obserwujesz ile jest w stanie zjeść i jak szybko na nowo staje się głodny. Z obawy przed transformacją w Hulka, nosisz przy sobie zawsze zapasowego Snickersa, by w krytycznym momencie zaspokoić pierwszy głód Głodomora. 5. Fotojoker – niespełniony fotograf Dla dobrego zdjęcia zrobi wszystko. Dorwawszy strategiczne miejsce do zrobienia pamiątkowej foty, nie odpuści dopóki nie na trzaska 50 zdjęć tego samego kadru (co tam inni turyści “jestę fotografę”). Podróżuje zazwyczaj ze swoją muzą, która wiernie pozuje mu do tego samego kamienia. Do dziś zastanawiasz się, jak to możliwe, by za każdym razem produkować “uśmiech numer 5” i że na ich twarzach nie pojawiają się zmarszczki mimiczne. Kiedy myślisz, że lokalna atrakcja już zaliczona, Fotojoker dopiero się rozkręca i zaczyna ponowną sesję, tym razem z innej perspektywy (wszystko w trybie automatycznym ofc.). Zawsze przygotowany do dużej ilości zdjęć, w końcu tacha ze sobą cały mandżur z zapasowymi kartami pamięci, statywem, blendą i power bankiem. 6. Animal lover – dotknie każde zwierzę Każde napotkane zwierzę stanowi największa atrakcję wyjazdu. Nawet żuk gnojownik potrafi skutecznie zatrzymać podróżnika na parę ładnych godzin. Animal Lover jest jak Noe na drewnianej Arce, wszystkie zwierzęta chce zabrać ze sobą, nakarmić i się nimi zaopiekować. Im większe zwierzątko tym, trzeba dać więcej miłości. Wycieczka nie może ruszyć dalej póki wszystkie psy w wiosce nie zostaną nakarmione, a koty chociaż pogłaskane. 7. Burżuj – szlachta się bawi na koszta nie paczy Jeździ tylko do najdroższych i najbardziej prestiżowych kurortów. Lampka Moeta w trakcie lotu helikopterem nad Wielkim Kanionem to chleb powszedni. Każda atrakcja jest oczywiście skrupulatnie relacjonowana na wszystkich możliwych kanałach social media, by zwykły śmiertelnik był w stanie poczuć przepych i bogactwo. Burżuj nie chodzi, burżuj jest noszony. Wszystko dostaje na tacy i nigdy nie stoi w kolejce. Zawsze przygotowany na rewię mody. Na każdy wywczas zabiera ze sobą 3 sowicie wypchane torby Louis Vuitton, przecież nie założy 2 razy tej samej koszulki, jak jakiś dziad, a na fotach trzeba wyglądać. 8. Bezkoszulkowiec – konkurs na klaty Jeśli myślałeś, że zwiedzanie w klapkach Kubota z zaciągniętymi skarpetami do kolan, to wiocha, Bezkoszulkowiec szybko rozwiewa ten mit. Ten typ, po prostu nie lubi nosić koszulek. Nie ma znaczenia czy siedzi w samolocie, czy penetruje starożytną świątynię – koszulka jest po porostu elementem zbędnym (szybko się brudzi i utrudnia uzyskanie jednolitej opalenizny). W brew pozorom, bezkoszulkowce nie posiadają sześcio-paka na swoich brzuchach. Na świat wychodzą “zaniedbane Stefany” z 10-letnim boilerem, ale grunt to akceptować się i nie zważać na estetykę i kulturę miejsca. Niech żyje wolność ubraniowa! 9. Bezpieczniak – ubezpieczony na wszystko Maniak chuchania i dmuchania na wszystko. Przeczyta każda instrukcję, wykupi każde ubezpieczenie i 4 razy sprawdzi czy w wynajmowanym samochodzie są sprawne pasy bezpieczeństwa, aktualny przegląd techniczny, wystarczająca grubość bieżnika w oponach i czy numer seryjny podwozia się zgadza. Nawet podróżując promem, ma na sobie kapok. Nigdy nie wsiada do windy. Zna na pamięć statystki ofiar śmiertelnych w najbliższych rejonach. Na każdy wyjazd jeździ z 5 portfelami (3 pustymi – dla złodziei). Nauczony doświadczeniem, chowa pieniądze we wszystkich zakamarkach torby, po czym po przyjeździe do domu odnajduję zapomniane 50$ schowane w apteczce pomiędzy plastrami, a stoperanem. Bezpieczniak nie lubi życia na krawędzi i spontanicznych wypadów, dlatego kurczowo trzyma się przewodnika i koncentruje na najpopularniejszych atrakcjach turystycznych. 10. Komórkomaniak – bez telefonu ani rusz Cały czas chodzi z nosem w telefonie. Brak zasięgu to jak koniec świata. Cierpi na chroniczny lęk przed utratą Internetu, a hotel bez darmowego WIFI powinien być zburzony. Wszelkie problemy z załadowaniem się news feeda z facebook’a grożą migotaniem przedsionków. Bez telefonu jest, jak bez ręki: ma tam mapy, listę atrakcji, nawigację, translatora, rankingi knajp i szereg aplikacji, które umożliwiają mu penetrację nowych rejonów. Lubi porównywać zdjęcia z Instagrama z obrazem w rzeczywistości, przez co, często czuję się rozczarowany i oszukany. Zawsze ma przy sobie naładowany powerbank, a tak na wszelki wypadek. 11. Party animal – lokalny król melanżu Party animala najpierw słychać, później widać. Przy odpowiednim nastroju zamienia się w Pawiana, którego nadrzędnym celem jest rozkręcenie pozostałej ekipy i uderzenie w gruby melanż. Kac Vegas w Bangkoku to tylko b4 w porównaniu do jego wybryków. Wywczasowicz już pierwszego dnia potrafi zniknąć na parę dni bez wcześniejszego komunikatu. Telefonów nie odbiera, bo przecież dobrze się bawi. Po 3 dniach wraca z chorobą pustego portfela, ale bogatszy w nowe znajomości i niespotykane historie. To nic, że pozostali wywczasowicze umierają w panice i strachu, melanż rządzi się innymi prawami. Teksty w stylu “na wyjeździe się przecież nie liczy” albo “gole strzelone na wyjeździe liczą się podwójnie” są na porządku dziennym. 12. Jeronimo – życie na krawędzi Łowca przygód i adrenaliny. Niczym le’parkourowiec pokonuje każde przeszkody, im wyższa i bardziej niebezpieczna, tym lepiej. Na każdym wywczasie musi skoczyć na bungee, włożyć głowę do paszczy lwa lub wykonać taniec z pochodniami. Adrenalina i hazard to jego drugie imię. Często wchodzi w dziwne zakłady z lokalesami np. o to czy przechytrzy byka na corridzie. Po zrealizowaniu zadania szybko się nudzi i desperacko szuka innej rozrywki, by zdobyć atencję pozostałych uczestników wywczasu. Szkoda czasu na powtarzanie tych samych rzeczy, lepiej chodzić gołymi stopami po jeżowcach albo obłożyć się meduzami. 13. Kulturalny maniak – penetruje wszystkie muzea Wycieczka bez zaliczenia wszystkich kościołów to czas stracony. Nie ważne, że przy 15 obiekcie reszta wycieczki dzięki niemu wie więcej o wszystkich kościołach w regionie niż lokalny przewodnik. Z uporem maniaka ciągnie ekipę do odwiedzenia kolejnej świątyni, która tym razem różni się odcieniem podłogi w prezbiterium. Kulturalny maniak jest bardzo spostrzegawczy, z łatwością zauważa ściemę i podrobione cegiełki. Niczym archeolog jest w stanie przy jednym spojrzeniu określić dokładny rok powstania budowli. Słysząc słowa”renowacja” lub “muzeum nieczynne” dostaję wysypki na ciele i zalewa go złość. 14. Niedoszły wywczasowicz – dużo mówi, mało robi Zawsze chętny na podróże, często sam wypytuje o wycieczki i błaga o dołączenie do grupy. Gdy przychodzi co do czego nagle (dziwnym zbiegiem okoliczności) w tym samy terminie wypadają mu TURBO ważne rzeczy do zrobienia. Teksty w stylu: “Sorry, jednak nie mogę z Wami jechać, bo równo za 3 tygodnie muszę zrobić pranie” stają się już oczywistością. Po podróży wiecznie marudzi, że żałuje, że nie pojechał, ale już od paru miesięcy miał zaproszenie na pogrzeb ciotki. Oczywiście na kolejny wywczas jedzie na 100 PRO – już spakował walizkę. 15. Janusz moczymorda – wakacje na gazie Wisienką na torcie pozostaje Janusz moczymorda, który zawsze zadba o niezbędne trunki podczas każdego wywczasu. W swoim bagażu podręcznym trzyma głównie owinięte w ręcznik lub ciuchy litrowe butle alkoholu, zabezpieczone bardziej niż bomba jądrowa, żeby tylko nic się nie potłukło i nie daj Boże wylało. Jeszcze nie zdąży przekroczyć strefy odprawy, już jest po porannym browarku i czystej setce (niby to “na odwagę”). Największa atrakcja to zwiedzanie lokalnych browarów i muzeum wódki, koniecznie z opcją degustacji. Cierpi na pijacką demencję, a w trakcie wywczasu jego przełyk zamienia się w gigantyczny zlew: remix, browar, wóda, gin jest grany każdego dnia. Zadziwiająco dobrze nawiązuje kontakt z lokalnymi ludźmi, w końcu gin z tonikiem rozwiązuje mu język. Zna na pamięć wszystkie lokalne drinki i niczym Wiesław Wszywka, jest w stanie udzielić stosownej rekomendacji w kwestii doboru alko. Każdy miejscowy Specjał jest pijalny i należy go spożywać dosłownie wszędzie. Słowo na koniec Myślę, że każdy z nas jest wstanie znaleźć swoje cechy w powyższych przykładach. Mamy tylko nadzieję, że po tym poście nasi najbliżsi znajomi się nie obrażą i nadal będę chętni na wspólne podróże z nami = miksem Organizatora-Animal Lovera-dusigrosza-jeronimo oraz Organizatora-komórkomaniaka-lokalnego głodomora-burżuja. A czy Ty znasz jeszcze jakiś inny typ? Którym podróżnikiem jesteś?

.
  • uk47w33ucm.pages.dev/390
  • uk47w33ucm.pages.dev/224
  • uk47w33ucm.pages.dev/975
  • uk47w33ucm.pages.dev/301
  • uk47w33ucm.pages.dev/661
  • uk47w33ucm.pages.dev/24
  • uk47w33ucm.pages.dev/771
  • uk47w33ucm.pages.dev/702
  • uk47w33ucm.pages.dev/825
  • uk47w33ucm.pages.dev/826
  • uk47w33ucm.pages.dev/886
  • uk47w33ucm.pages.dev/849
  • uk47w33ucm.pages.dev/676
  • uk47w33ucm.pages.dev/900
  • uk47w33ucm.pages.dev/469
  • typowy polak na wakacjach